01.02.2025
Dzień dobry :) Witam Was w to sobotnie popołudnie. Mam dziś dużo pracy, ale postanowiłam napisać teraz bo wieczorem ze zmęczenia padnę pewnie i ani tyle nie siądę do niczego, nawet do nauki. Wróciłam do nauki angielskiego, uczę się na razie sama na duolingo i trochę z tik toka, choć przyznam rozważam bardziej poważną naukę tego języka.
Mój nastrój od ostatniego wpisu ani specjalnie się nie poprawił, ale też nie pogorszył więc uważam to za jakiś sukces. Przy rozpoczęciu programu 12 kroków wróciłam też do codziennego wpisywania do zeszytu rzeczy, za które jestem wdzięczna jak i takich, które mi nie wyszły czy które mogłam zrobić lepiej. To jedna z rzeczy, które zaniedbałam, przestałam dziękować za drobiazgi, za wszystkie dobre sytuacje duże i małe, które mi się przytrafiają. Sama zauważam jaka to dziwna i podstępna choroba, bo jeszcze miesiąc temu tyle doceniałam, nic się nie zmieniło a ja znów mam skłonność do narzekania na wszystko. Od jakiegoś czasu żyję tak z dnia na dzień, nie doceniam za wiele, trochę więcej znów narzekam i użalam się nad sobą, ale staram się nie popadać w skrajność, zatrzymywać w smutku i żalu, powtarzam sobie, że to minie jak wiele innych złych rzeczy w moim życiu. Chociaż nie wiem czy to można nazwać złą sytuacją, jest dla mnie niekomfortowa, jest mi przykro bez powodu i czuję się samotna, jest zwyczajnie nudno- czasem okropnie, ale to chyba zwyczajne życie, które jest dla mnie wyzwaniem, zwłaszcza to spokojne, bo ja zawsze żyłam na huśtawce emocjonalnej, odkąd pamiętam.
Wczoraj jak co tydzień znów byłam na mitingu i powiem Wam przeżyłam szok, taki chwilowy strach i wstyd. Pojawiła się na mitingu moja dawna sąsiadka, jej męża i w sumie ją też znam od dziecka, jej dzieci od małego. Wiedziałam, że pije, że pije jej mąż, że źle już nieraz było jak nie z jednym to z drugim. Od bardzo dawna jej nie widziałam i nie wiedziałam jak teraz żyje, pojawiła się wczoraj pierwszy raz. Wiecie ile myśli na minutę mi w głowie przeleciało: o matko, teraz już wie, komu powie, jak uciec itp. itd. To było chwilowe ale bardzo intensywne, chwilę trwało zanim nad tym zapanowałam. Bardzo źle wygląda, choroba zrobiła duże spustoszenie w jej organizmie, była z nią córka bo sama za bardzo by sobie rady nie dała, w pierwszym momencie wystraszyłam się, że może jest pijana, ale nie- tak alkohol ją sponiewierał. Piszę to bo po raz pierwszy od dłuższego czasu przypomniała mi się ta wdzięczność, pisałam Wam, że do tego wróciłam. Musiałam czasem na siłę wymyślać za co jestem wdzięczna bo najchętniej to napisałabym, że nie mam za co być. Wpisałam: za to, że mam ciepło w domu, za pracę, za zdrowie, za obiad bla bla. Wczoraj znów byłam wdzięczna za swoją trzeźwość i za to, że w porę się zatrzymałam. Zabrzmi to pewnie brutalnie, ale byłam wdzięczna za to, że nie wyglądam jak ona, i nie chodzi mi o to, że uważam się za lepszą, nie. Chodzi o to, że gdybym się nie zatrzymała to może nade mną tak by się litowali, nade mną kiwali głowami do czego się doprowadziłam.
I coś w tym jest, że każdy alkoholik uczy innego alkoholika, choćby przez przykład swojego życia, pokazuje czasem czego nie robić. W momencie, w którym czułam, że nie mam za co być wdzięczna pojawia się na mitingu znajoma z przeszłości w tak kiepskim stanie, że aż mnie uderzyło i od razu jestem wdzięczna za swoje życie. Za to, że go nie przepiłam, pojawiła się też większa jeszcze motywacja do tego żeby zdrowieć i trzeźwieć. Pokazało mi to też, że z tą moją akceptacją samej siebie i swojej choroby nie jest tak cudownie jak myślałam, bo zamiast się cieszyć, że kolejna osoba chce walczyć o swoje zdrowie i jak to powiedziała moja sponsorka: na zdrowienie nigdy nie jest za późno, to ja się zawstydziłam tego, że tam jestem, i pierwszą myślą było, że ktoś się dowie. Znów kolejne rzeczy do przepracowania, ponownie.
Dziś znów spotkałam pod sklepem kolegę z klasy z podstawówki, alkoholik już w fazie chronicznej, ostatniej, też bardzo źle wygląda. Zaczepił mnie pierwszy raz o kilka złotych, powiedziałam mu otwarcie, że wódki mu nie kupię mogę kupić jedzenie. Chciał papierosy, pozbierał jakieś pety, powiedział mi, że chleb i pasztet już wyżebrał, więc jedzenie ma ale by zapalił. Kupiłam mu papierosy, nie wiem czy to dobrze czy źle bo to też w sumie używka szkodząca zdrowiu, trochę też pogadaliśmy. Słuchając go też dziękowałam za swoje życie, próbował iść na detox ale trzeba czekać a on za długo nie umie wytrzymać nie pijąc. Trochę tak próbowałam mu przemówić do rozsądku jak to się mówi, ale z alkoholikiem to nie jest takie proste. Ja też chyba nie bardzo umiem rozmawiać z takimi osobami, wiem jak sama reagowałam jak mi syn mówił, że mam problem. Mój kolega wie, że ma ale mam wrażenie, że tak się z tym pogodził i nie ma chyba tej chęci zaprzestania picia. Chciałabym się mylić, ale też nie zagłębiam się w to za bardzo bo muszę się skupić na sobie. Dwie osoby z mojej młodości pojawiły się chyba po to, żebym doceniła co mam, żebym zrozumiała, że mogłam być gdzie indziej, a przez to, że każdego dnia wybieram trzeźwość jestem tu gdzie jestem. Siedzę w ciepłym domku przy laptopie i piszę do ludzi, którym mam nadzieję też w jakimś stopniu moje pisanie pomaga. Jednej osobie wiem, że pomaga na pewno:)) Tą osobą jestem ja:) Nie zawsze mam odwagę odezwać się na mitingu a tutaj jakoś tak łatwiej mi się wyrazić, też w ten sposób trochę emocje rozładowuję i samopoczucie od razu mam lepsze. Za to też jestem dziś wdzięczna:) Ściskam Was i do kolejnego spotkania.
Anna
Komentarze
Prześlij komentarz