31.12.2024
Dzień dobry moi mili:) Witam Was po raz ostatni w tym roku:) Obiecałam, że jeszcze w tym roku się odezwę z podsumowaniem. Minął rok mojej abstynencji, trzeźwieję i tak przy Sylwestrze faktycznie mam natłok myśli, dotyczą one mojego picia, niepicia, terapii, zmian w moim myśleniu, zmian w relacjach, zmian w postrzeganiu tych samych dawnych sytuacji- postrzeganiu teraz po roku. Trochę tego jest, ale postaram się nie przynudzać. Zresztą będę pisanie wplatać w moje dzisiejsze prozaiczne obowiązki, bo one nie znają dat:)
Pranie powieszone i mogę pisać dalej:) Czy dużo się zmieniło w moim życiu w ciągu tego roku? Nie. Czy ja się zmieniłam w tym roku? Zdecydowanie tak. Nie zmieniło się nic, bo prace mam te same, które miałam, no z jednej dodatkowej zrezygnowałam, ale te podstawowe są te same. Dalej nie mam na oku żadnego domku czy mieszkania, które mogłabym kupić na kredyt. Wróć- jest ich kilka ale dalej mnie na nie nie stać, więc to będzie piąty rok z rzędu na wynajmie. Dalej jestem sama, czy to przez natłok pracy czy też przez to, że nigdzie praktycznie nie wychodziłam, nikogo z kim mogłabym się związać nie poznałam, z nikim nie umówiłam się już chyba z ponad dwa lata, lub trzy. To były takie najważniejsze rzeczy, które mi w moim życiu przeszkadzały, które chciałam zmienić i które były powodem mojego użalania się nad sobą i picia. I teoretycznie to się nie zmieniło, czyli "powody" do napicia się są, te moje wymówki nadal aktualne powinny być, ale właśnie zmieniłam się ja i moje spojrzenie na życie.
Nie powiem, że już nie potrzebuję swojego kąta bo potrzebuję, dalej marzy mi się mały domek czy mieszkanie, ale nie marnuję już czasu na marzenie o nim, na dołowanie się myślami, że w takim tempie to nigdy nie uzbieram, może nigdy mnie stać nie będzie itp. itd. Może tak być a może się dorobię, czas pokaże a ja w tym czasie będę żyć:) Podobnie z kimś bliskim u boku, może kogoś poznam i pokocham, może będę już sama do śmierci- tego nie wiem, ale dołowanie się myślami o samotności nic nie zmieni, już to przerabiałam, traciłam tylko czas i energię a nic to zmieniało więc po co. W ogóle ostatnio zrozumiałam na czym polega to bycie tu i teraz, życie tą obecną chwilą. Doświadczyłam tego w Wigilię. Chłopaki najpierw byli u ojca i jego rodziny potem u mnie. Po 14-tej zostałam już sama, zrobiłam sobie kawę, włączyłam głośno kolędy i śpiewałam, z taką ekscytacją czekałam na nich, uczucie mogłabym opisać jako spokój, radość, ekscytacja właśnie. Przyszli koło 19:30 oczywiście pojedzeni, dziubnęli dosłownie barszczu i kapusty, ja już zaczęłam się odpalać z tekstami typu: "u babci jedliście a u mnie nie chcecie", "babci nie umiecie odmówić a mi odmawiacie" bla, bla, bla... I nagle pomyślałam: stop, przecież wjeżdżam im na poczucie winy tak jak mi to robiono całe życie, przecież dwie wigilie jednego dnia, na które chodzą co roku to efekt mojej decyzji i co ja robię najlepszego. Odpuściłam, tak po prostu, wiedzieli, że mam scrable i wyobraźcie sobie, że graliśmy w nie do 23:00, tyle było przy tym śmiechu i takiej autentycznej radości, że tak sobie pomyślałam wtedy, że to jest to, to "tu i teraz", nie byłam myślami w przeszłości, nie wybiegałam w przyszłość.
Kilka dni wcześniej na terapii terapeutka spytała mnie jaka byłaby moja wymarzona wigilia, odpowiedziałam, że taka, gdzie nic bym robić nie musiała, miała wszystko podane, może w ciepłych krajach gdzieś z kimś bliskim u boku. W trakcie tegorocznej Wigilii poczułam, że to ta właśnie wymarzona, o takiej marzyłam kiedyś, pełnej spokoju, radości, śmiechu dzieci. Pomimo tego, że moje dzieci są praktycznie dorosłe, rodzina to nie idealne 2+2 to był to pierwszy od bardzo dawna wspaniały wieczór wigilijny, dodatkowo spędzony z dwoma bliskimi mi osobami:)) To jest właśnie przykład mojej zmiany, jeszcze rok temu w milionie dobrych rzeczy, lub takich nawet neutralnych, które się wydarzyły ja dostrzegałam tylko to jedną złą, nad nią debatowałam, rozpaczałam, cierpiałam bo pytałam dlaczego to mi się przytrafia. Ta jedna zła sytuacja potrafiła przyćmić wszystko inne, nie zauważałam tych wielu dobrych sytuacji, nie doceniałam ich, nie umiałam się nimi cieszyć. Przez to myślę mi umknęły, przeleciały koło nosa.
Ktoś mi powiedział, że zawsze czekał na szczęście, że ono przyjdzie jak to czy tamto się skończy, ten czy inny problem się rozwiąże, to on wtedy będzie szczęśliwy. Chyba też tak żyłam, nieraz sobie mówiłam, że gdybym nie miała męża alkoholika i takiej rodziny to byłabym szczęśliwa. Dostałam to to mówiłam sobie, że jak będę więcej zarabiać to w końcu będę szczęśliwa, dostałam to, to powtarzałam sobie, że jak będę mieć coś swojego to nareszcie będę szczęśliwa. I teraz myślę, że nic by mi tego szczęścia nie dało bo ja niczym się cieszyć nie umiałam, byłam w związku było źle, zostałam sama-jeszcze gorzej, sklep nie zarabiał i padł źle, znalazłam praktycznie od ręki dwie idealnie zgrywające się prace- jeszcze gorzej bo tylko muszę pracować i nie mam kiedy żyć i jeździć do Paryża:)) Dlatego teraz już tak nie szaleję na punkcie mieszkania, pewnie narzekałabym, że dużo do remontu albo paskudni sąsiedzi, jakiś powód by się znalazł na pewno:) Zrozumiałam to co już dawno gdzieś czytałam czy inni o tym mówili: szczęście trzeba przeżywać w trakcie tej drogi po nową pracę czy po dom, bo zawsze będzie coś do zmienienia, coś do osiągnięcia, albo coś nie tak, jakieś problemy. I szczęście to nie efekt końcowy drogi tylko właśnie ta droga:))
Właśnie ten miniony rok, patrząc na niego z tej mojej nowej perspektywy, był dobry, nawet bardzo. Ciężki, bo wprowadziłam bardzo dużo zmian w swoim życiu, na początku abstynencja sprawiła mi dużo problemów, źle się wyraziłam, nie abstynencja sprawiła, one były, a ona pokazała jak duże są i że picie nie jest ich rozwiązaniem. Nie umiałam nazywać swoich emocji, do teraz czasem mam z tym problem, ale ciągle nad tym pracuję, było mi ciężko radzić sobie z dniem codziennym kiedy wiedziałam, że nie będzie już odskoczni w postaci alkoholu, po "ciężkim" dniu nie napiję się oddychając głęboko, żeby sobie "ulżyć", tego uczucia brakuje mi też jak myślę o papierosach. Pod tym względem był ciężki dla mnie, musiałam nauczyć się jak radzić sobie z emocjami, od których uciekałam w alkohol, czyli smutek, samotność, poczucie krzywdy, żal, ale też radość czy euforia, wtedy też podkręcałam te uczucia alkoholem, żeby właśnie poczuć choć namiastkę szczęścia. Ale zajebisty bo dałam radę:), nauczyłam się tego i uczę się nadal, poznałam nowe osoby, poprawiłam relacje z dziećmi, dostałam podwyżkę, zwalczyłam własne słabości i mam ochotę na więcej.
Kończę ten stary rok z wdzięcznością, był wyjątkowy pod wieloma względami a w nowy wchodzę z radością i nadzieją. Wiem, że wiele zależy ode mnie, to jaki on będzie, co postanowię w nim zrobić, co zmienić napawa mnie właśnie radością, pierwszy raz czuję faktycznie ten nowy początek, w tamtym roku czułam tylko strach. Nie wiem jak się potoczy i o raz pierwszy to całkiem dobre uczucie, ta niewiedza nie napawa już strachem tylko bardziej ciekawością. Życzę Wam i sobie też Szczęśliwego Nowego Roku, pełnego dobrych chwil, nowych marzeń, nowych planów, nowych pokładów energii i cóż.... Do Siego Roku kochani i trzymajcie się trzeźwo:))
Anna
Komentarze
Prześlij komentarz