15.09.2024

 


            Witam Was ponownie w ten dobry, jesienny wieczór. Dobry mam nadzieję dla Was też, dla mnie dobry bo trzeźwy i emocje już się ustabilizowały a co za tym idzie ochota napicia się przeszła. Kolejny dzień minął spokojnie, w doborowym towarzystwie brata, bratowej i kolegi. Posiedzieliśmy sobie przy kawie, cieście i pizzy, bratowa nas super ugościła. Pożartowaliśmy, powspominaliśmy znowu, stwierdziliśmy, że to cud, że żyjemy, tyle różnych przygód przeżyliśmy, na koniec trzeba było się rozstać, trzeba wrócić do realnego życia, i patrzeć w przyszłość nie tylko w przeszłość. 

               Łatwo się mówi wiem, ponoć bez pogodzenia się z przeszłością ciężko ruszyć do przodu, ten mój pamiętnik ma być dla mnie właśnie takim ułatwieniem, opisując to co przeżyłam, te różne wspomnienia może pogodzę się z tym czego nie mogę zmienić a zmienię to co mogę. Wracając do tego grania, bo jakoś tak jeszcze nie przerobiłam tego, myślałam jak to się stało, w sensie jak się zaczęło. Rok 2020, wtedy jakoś tak pobrałam tą grę i na początku to czasem wieczorem zaglądałam do niej. To był czas gdzie mój mąż pił coraz więcej i bardziej to odczuwałam, też już wtedy topiłam smutki i złości w alkoholu, ciężko mi było wytrzymać te dwa tygodnie kiedy był w domu. Zaczęła się wtedy nieszczęsna pandemia covida, jeszcze bez ograniczeń było, gdzieś tam dopiero w świecie zaczęło być o tym głośno, luty czy marzec nie pamiętam,  wróciłam z pracy po 17.00 a mój mąż nawalony mnie w drzwiach powitał tekstem, że się porobiło. Pijany wsiadł na nowo kupiony motor, w klapkach o zgrozo, i chciał się pochwalić jak to super umie jeździć. Tak dodał gazu, że rozpędzony wjechał w dom, rozwalił motor, ścianę i nogę złamał. Nie chciał jechać na sor, zresztą za bardzo był pijany więc chyba nawet by go nie przyjęli na oddział, nie wiem, dopiero leczył się kolejnego dnia piwami i dwa dni później dopiero go zawiozłam. Musiał przejść operację, wsadzili mu śruby w nogę, wtedy kiedy zamykali granice i zaczęli wprowadzać kwarantanny on siedział w domu po operacji. Nie pił wtedy fakt, ale ciężko było mi i tak z nim wytrzymać. Oczekiwał, że będę się nad nim litować, głaskać go, żałować, jego rodzice też oczekiwali z mojej strony współczucia, pomocy a ja czułam tylko złość, nic innego. Byłam zła bo to była jego wina, że się połamał, tylko i wyłącznie więc za co go miałam głaskać i żałować, dodatkowo wróciło do mnie to jak mnie załatwił kilka lat wcześniej. Miałam złamaną rękę, nogę, wyrwane włosy, czułam się wtedy okropnie. Udawałam przed wszystkimi, że się sprzewracałam, słuchałam jak jego rodzice mówią o mnie do ludzi "dziadula" a tak naprawdę to przez niego byłam połamana, dodatkowo zaczesywałam włosy na jedną stronę żeby nikt nie zauważył łysego placka na głowie. Przez ponad miesiąc myłam się chusteczkami mokrymi, on wrócił do pracy, tak po prostu pojechał w trasę, skakałam na jednej nodze, tyle rzeczy musiałam robić jedną ręką na jednej nodze-okropny czas.  I teraz nagle wszyscy mieli koło niego skakać, podawać mu wszystko pod nos, ja miałam go przytulać itp... nie umiałam. Wtedy właśnie za mało było wino wieczorem, chciałam uciec od tego życia, od płaczącego i użalającego się nad sobą męża, bo mnie nikt nie żałował. 

          Trafiłam na fajną grupę ludzi w tej grze, tam udawałam, że mam inne życie, dobre życie. Mocno to żałosne, bo ten kto ma dobre życie nie siedzi codziennie godzinami na grze i nie jest na każde zawołanie. Wtedy właśnie co rusz coś ulepszałam, kupowałam a jak mnie chwalili, zazdrościli mi to czułam się taka hmm... wyjątkowa, lubiłam się tak czuć. Mój mąż się na mnie wkurzał, wydzierał co takiego tam mam w tym telefonie, ja wkurzałam się na niego i tak w pewnym momencie nie czułam nic innego jak złość i nienawiść nawet. Często mnie upokarzał, dla niego i jego rodziny bardzo ważne były pieniądze, wartość ludzi mierzyli ilością pieniędzy, swoją wartość też, więc czasem wtedy kiedy czułam się okropnie przez to jak mnie potraktował, alkohol jeszcze tylko te uczucia pogłębiał, wydawałam najwięcej kasy, czułam jakbym mu na złość robiła, że to go właśnie zaboli najbardziej. Żałosne to bo wtedy nawet nie wiedział, że wydaję tyle kasy, teraz jak to wspominam, to co czułam, to stwierdzam, że byłam okropnie pogubiona, nie umiałam wyrazić tego jak mi źle z tym jak mnie traktują, nie umiałam postawić granic i zapętlałam się w złości i żalu. Nie chcę już nigdy się tak czuć, tak niewidzialnie..żałośnie...

               Przede mną dużo pracy żeby nauczyć się okazywać uczucia, rozmawiać o nich a przede wszystkim stawiać granice i być w tym konsekwentną, żeby właśnie nigdy już tak się nie czuć. Wiecie, nigdy nie brakowało mi grania, nie jest z tym tak jak z alkoholem czy papierosami, więc zastanawiam się czy to nałóg czy coś innego, ważne, że szybko w sumie to ucięłam. Czasu nie cofnę, kasy wydanej nie odzyskam, dlatego zostało mi przyjąć na klatę, że postąpiłam źle i nierozsądnie, że zaniedbałam dzieci przez to i przez alkohol, i do rozpadu małżeństwa też swoje trzy grosze dołożyłam. Dopiero teraz po czasie umiem mówić o tym ,że też jestem winna temu, że rozpadło się nasze małżeństwo, chociaż jeszcze mówiąc czy myśląc  o rozwodzie przeważa myśl, że gdyby nie pił to...potem się strofuję, że gdybym ja postawiła granice to... A potem refleksja, że gdybanie nic już nie zmieni, nasze małżeństwo dobiegło końca, nasze drogi się rozeszły i jedynym wspólnym mianownikiem w naszym życiu są nasi synowie, najlepszym co nas mogło spotkać. 

            Kończę tym akcentem, wdzięcznością za dwie najwspanialsze osoby w moim życiu:) Gdyby nie to małżeństwo ich by nie było dlatego nie będę go żałować, nie byłabym też pewnie tym kim jestem. A myślę, że staję się coraz lepszą wersją siebie, bardziej odważną i wyrozumiałą. Trzymajcie się trzeźwo i do jutra:)                                                                    

                                                                               Anna

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

17.09.2024

20.09.2024