29.08.2024
Pamiętam dzień, w którym przyznałam się na głos i powiedziałam to tylko raz przed młodszym synem: "Jestem alkoholiczką, wiem o tym". To był grudzień zeszłego roku, dzień po tym jak upiłam się do nieprzytomności i rozbiłam głowę a Maciek siedział w nocy nade mną bo bał się, że umrę a karetki wstydził się wezwać. W sumie wcale mu się nie dziwię. Od tamtej pory trzeźwieję, jestem w terapii i staram się układać życie od nowa. Może się przedstawię:
- Mam na imię Anna i jestem alkoholiczką.
To mój drugi raz:)) Staram się oswoić z tą nazwą: alkoholiczka. Jeszcze teraz trochę brzmi to dla mnie równoznacznie z: wyrzutek, gorsza osoba, słaba itp. itd. Chociaż wiem, że to nie prawda, chociaż wiem, że to choroba czuję jakby to było moją słabością a nie powinno być, jakby było moją porażką a nie tak przecież planowałam życie. Mnie to miało nie spotkać, przecież ja jestem silna, zawsze byłam, zawsze dawałam radę, zawsze wszystko ogarniałam a tu taki klops. Nie wiem jak Wam ale mi ciężko było pogodzić się z rzeczywistością i przyznać do porażki. Na razie tak to odczuwam, może z czasem się to zmieni.
Dziś jadę na terapię grupową, jeżdżę od 10 tygodni. Bardzo jej się bałam, dziś myślę, że bardzo się wstydziłam i stąd ten strach. Jak to mówią: "Nie taki diabeł straszny jak go malują" i w tym przypadku tak jest. Poznałam wiele ciekawych osób i co z tym związane historii. Każda inna a każda podobna bo w tle przewija się alkohol i konsekwencje związane z jego nadużywaniem.
Jeszcze nie wiem w jakiej formie poprowadzę tego bloga, ale chciałabym żeby był moim dzienniczkiem głodów, dzienniczkiem emocji, dzienniczkiem wdzięczności i miejscem gdzie będę szczera ze swoimi emocjami, przeszłością i będzie to jakąś dodatkową formą terapii.
Powinnam chyba zacząć od początku, jak to wszystko się u mnie zaczęło, kiedy zaczęłam pić. Cóż, tak towarzysko to już w średniej szkole, jakieś ogniska, urodziny, zakończenia roku itp. W wieku 20 lat skończyłam szkołę, od razu zaczęłam pracować. Były jakieś tam dyskoteki czasami, spotkania towarzyskie, zawsze był na nich alkohol. Nie odmawiałam, zawsze byłam duszą towarzystwa, często też się upijałam. W wieku 23 lat zaszłam w ciążę i wzięłam ślub. Urodził się Bartek, był to czas bez imprez i bez alkoholu, w wieku 26 lat urodziłam drugiego syna Maćka. Moje życie kręciło się wokół dzieci i domu ale też już wtedy wokół picia mojego, byłego już, męża. On nigdy też nie stronił od alkoholu, bywał wtedy czasem agresywny ale wydawało mi się, że to minie, że w końcu on też dorośnie, że wszystko się ułoży. Nie tak się ułożyło jak chciałam, ale też nic nie zrobiłam żeby ułożyło się inaczej i dopiero teraz to widzę.
Właśnie w trakcie małżeństwa, kiedy robiło się coraz gorzej i gorzej, kiedy wsparcia nie miałam znikąd zamiast go poszukać czy odejść też zaczęłam uciekać w alkohol, żeby sobie trochę ulżyć, żeby się odstresować, żeby nie czuć. Myślę, że tak z 8-10 lat temu wszystko się zaczęło, tak pomalutku, kieliszek wina lub piwo owocowe wieczorem, potem dwa kieliszki- dwa piwa, całe wino-czteropak piwa itp. itd. Na początku się nie upijałam, dzieci były mniejsze, szkoła, praca i inne obowiązki ale wieczór to był taki czas "mój", chciałam się odstresować, wyluzować. Mój mąż pił coraz więcej, zjeżdżał na 2 tygodnie ( kierowca tira) i pił ciągiem, przy tym mocno i często mnie upokarzał, zdarzało się popychanie, bardzo często molestował i raz wybił. Teraz wiem, że gdybym ja nie piła to wiele rzeczy można było inaczej zrobić, ale wtedy widziałam tylko jego problem i całą winę zrzucałam na niego. Doprowadzona do ostateczności prawie z dnia na dzień się wyprowadziłam i złożyłam wniosek o rozwód. To było w styczniu 2021 roku. Nie chciałam orzekania o winie, chciałam to tylko szybko zakończyć, w swojej naiwności sądziłam, że jeśli się wyprowadzę z problematycznej rodziny to problemy same po prostu znikną. No cóż, nie wiedziałam wtedy jak bardzo się mylę. Jak możecie się domyślać moje picie magicznie się nie skończyło. Był stres związany z rozwodem, jeszcze kłótnie, problemy finansowe, więc "powody" do picia dalej były. Na szczęście nie straciłam prawa jazdy, pracy ale gdybym się nie zatrzymała to raczej tak by się to skończyło.
W zeszłym roku w lutym rzuciłam papierosy, przestałam też pić żeby mnie nie ciągnęło do nich. Nie piłam 5 miesięcy, tym bardziej utwierdziło mnie to w przekonaniu, że nie mam problemu z alkoholem. No bo jak mogę mieć jak potrafię 5 miesięcy nie pić i mnie nie ciągnie, jest cudownie i jestem taka super. Przeliczyłam się z tą swoją zajebistością:)) Dopiero teraz widzę jak ja na głodach chodziłam całymi dniami, jak udawałam, że moje myśli wcale nie krążą wokół alkoholu. W październiku się przeprowadzałam, ciężka bo szybka i nieplanowana przeprowadzka, dużo nerwów i poszło. Nie zapaliłam ale się napiłam. Upiłam się mocno, nie poszłam do pracy następnego dnia. Źle się czułam nie tylko przez kaca ale też psychicznie, źle się czułam z tym, że się napiłam. Źle też przez to, że mój młodszy syn, który ze mną mieszka (starszy wrócił do ojca i dziadków, mamy kontakt i to temat na inny dzień) patrzył na mnie z wyrzutem. Dużo wycierpiał przez ojca, dużo widział i słyszał, często stawał w mojej obronie a tu teraz matka przesadza. Obiecałam mu, że to tylko tak przez stres i 2 miesiące znowu nie piłam. Aż nadszedł 18 grudnia, wracał z wycieczki z Wiednia chory, pojawiły się problemy ze starszym synem, doszedł strach o niego i wystarczył mi tekst: "Zrób mu herbaty z prądem żeby się rozgrzał" i kupiłam wódkę. Już to nie było ani wino ani piwo owocowe- i wypiłam całą. Nie dopiłam, trochę wylałam. Rano okropny bałagan w kuchni, krew na ścianie, sms od siostry z linkami pomocowymi w razie kryzysu i obrażony Maciek. Był tak zły i zawiedziony, że jego wzrok był dla mnie gorszy niż kac. Zadzwoniłam pamiętam tego dnia na jakąś infolinię, tego samego dnia do poradni leczenia uzależnień, z płaczem praktycznie, i pierwszą wizytę miałam po tygodniu, jeszcze w grudniu przed Sylwestrem.
Bałam się tego wszystkiego, przyznania do tego, że mam problem z alkoholem, wstydziłam się okropnie tego co sobie ludzie o mnie pomyślą, a z drugiej strony przyznałam, że potrzebuję pomocy i że sama nie dam rady z tego wyjść. Mija 8 miesięcy jak nie piję, dni bywają różne, raz lepsze raz gorsze. Bywały słabe tygodnie, płacz na końcu nosa, rozdrażnienie, użalanie się nad sobą. Dziś nie żałuję podjętej w grudniu decyzji o leczeniu, nic lepszego zrobić nie mogłam. Te 2 tygodnie ostatnie nareszcie są trochę spokojniejsze, co nie znaczy, że nie mam żadnych objawów głodu alkoholowego, mam, ale zaczynam je rozpoznawać i uczę się sobie z nimi radzić. Dziś mam spotkanie właśnie, terapię grupową, tak za 3 godziny będę mówić jak mi minął dzień, jak sobie radzę w ciężkich sytuacjach itp. Zanim pojawiłam się tam pierwszy raz myślałam sobie: " Co mi to da" "Po co ktoś ma słuchać moich żali a ja jego?" A jednak to właśnie terapia grupowa pomogła mi otworzyć oczy, i dopiero w trakcie tak naprawdę zrozumiałam i przyznałam, że jestem alkoholiczką. Nie w grudniu jak to powiedziałam na głos, tylko słuchając ludzi, słuchając terapeutki uświadamiałam sobie, że to co mówią to o mnie przecież, ja też tak robiłam, przykłady zachowań podawane przez terapeutkę to jakby moje zachowania, te schematy iluzji i zaprzeczeń np.- jak mi ciężko było przyznać, że sobie w nich żyłam i tak mi dobrze było a teraz czar prysł i jest życie.
Opublikuję tego posta wieczorem, dodam może jeszcze coś nowego, tak z dziś, może po terapii i postaram się pisać coś codziennie, pisać o miłych i nieprzyjemnych emocjach, które mi towarzyszą a często jest ich masa, cała paleta: do wyboru do koloru..
Jestem już w domu, dziś było dużo informacji a w tym jedna z nich ważna dla mnie, mianowicie: minimalizacja. Umniejszanie tym przykrym i wstydliwym sytuacjom jakie odwaliłam jak byłam pijana, obracanie tego w żart np. Taki typowy schemat, i tak idealnie do niego pasuje moje zachowanie, pasuje bo nawet teraz łapię się na tym, że umniejszam pewnym sytuacjom, "to przecież nic takiego", obśmiewanie " haha ale odwaliłam numer", jakby to miało sprawić, że wstyd będzie mniejszy, mniejsze wyrzuty sumienia. Żeby nie czuć tych niewygodnych emocji, ale one są częścią życia.
Na koniec chcę napisać co dziś dało mi zadowolenie:) Takie moje praktykowanie wdzięczności: dobry obiad, rozmowa ze znajomymi, rozmowa z dziećmi, świadomość, że jutro mogę pospać bo mam wolne:)) Jutro wieczorem znów napiszę jak mi minął dzień, mam nadzieję, że kolejny trzeźwy. Do jutra i pogody ducha:)
Anna
Komentarze
Prześlij komentarz